07 czerwca 2022

[Literacki Dzień Matki] "W moich żyłach płyną literki". - Anna Barczyk-Mews.

 



Kochani!

Mój kolejny cykl rozkręcił się na dobre. Bardzo się cieszę, że tak wiele autorek wzięło w nim udział. Lubię czytać Wasze niesamowicie inspirujące wspomnienia o pierwszych książkach, o dzieciństwie. Ten cykl jeszcze trochę potrwa, mimo iż Dzień Matki już minął. Niech on trwa długo, jak najdłużej, najlepiej do końca świata, przecież my - matki na to zasługujemy.

Dzisiaj o swoim dzieciństwie pełnym książek, wspólnych rozmowach o przeczytanych historiach, opowiada Anna Barczyk-Mews 🤗







***

W moich żyłach płyną literki.

Słowo drukowane jest mi bliskie odkąd sięgam pamięcią. Meblościanka w pokoju rodziców była wypełniona książkami, prawdopodobnie była zaczarowana, bo na kolejne pozycje w jakiś magiczny sposób zawsze znajdowało się miejsce. Na półkach stały powieści Marii Rodziewiczówny, Heleny Mniszkówny, Henryka Sienkiewicza, Marka Twaina, Lucy Maud Montgomery, Margaret Mitchell i jeszcze wiele innych. Poza tym słowniki, atlasy i encyklopedia jedyna w całym bloku i często pożyczana. Książki dziecięce były w naszym pokoju, a było ich sporo, łącznie z baśniami
z rodzinnego domu mojej mamy.

Wśród tych pięknie zadrukowanych książek stały także zeszyty zapisane bajkami przez mamę. Moje dzieciństwo przypadło na lata osiemdziesiąte, wiele produktów było wówczas dobrem luksusowym. Dlatego też, kiedy w pracy u mamy pojawiła się nowa bajka, od razu była przepisywana i tak trafiała do naszej dziecięcej biblioteczki. Pierwszą „nastolatkową” książką jaką poleciła mi mama była „Ania z Zielonego Wzgórza”, po tej lekturze przeczytałam całą serię i przepadłam, do dziś uwielbiam taką literaturę. Później był Kornel Makuszyński, w domu chyba były wszystkie jego książki. Jako że nasza biblioteczka domowa była naprawdę sporych rozmiarów, moja przygoda z biblioteką zaczęła się dość późno, około 6 – 7 klasy szkoły podstawowej i wtedy nastąpiła prawdziwa eksplozja czytania rodzinnego. Zaczęło się od „Przez dziurkę od klucza” Krystyna Siesickiej, później wiele kolejnych pięknych książek. W domu czytali wszyscy, i rodzice i siostra i brat. Bywało, że jedna książka z biblioteki (czyli nowość w naszym domu) była jednocześnie czytana przez dwie lub trzy osoby. A rozmowa o książce była czymś normalnym i naturalnym i ja tak mam do dziś, po skończonej lekturze lubię o niej rozmawiać. Kiedyś miałam nawet zeszyt z cytatami z książek. U nas w domu książki się szanowało, nie pisaliśmy po nich, nie zaznaczaliśmy niczego długopisem, stosowaliśmy zakładki żeby nie giąć grzbietów. Te zasady stosuję również jako dorosły czytelnik. Boli mnie ręka jak mam coś zaznaczyć, a nie mam ołówka. Nie potrafię. Wolę zrobić zdjęcie cytatu czy numeru strony żeby później wrócić do czegoś, co jest dla mnie ważne. Rodzice ukształtowali u mnie gust czytelnika. Lubię jak jest miłość, co zawdzięczam losom Ani i Gilberta L. M. Montgomery, uwielbiam, gdy jest zabawnie m.in. dzięki „Szatanowi z siódmej klasy” K. Makuszyńskiego i cenię sobie wątki kryminalne dzięki A. Christie. A wszystko dlatego, że wychowałam się na takich książkach. Myślę, że na podkreślenie zasługuje jeszcze jedna kwestia. Mnie nikt nie namawiał do czytania, ja się „nauczyłam” tego przez naśladowanie. Dziwi mnie, kiedy słyszę, jak rodzice ubolewają, że ich dzieci nie czytają. Jeśli dziecko nie widziało cię z książką, nie licz na to, że samo po nią sięgnie. To się może nie udać. Bardzo lubię książki dawać w prezencie, bajki i baśnie z dedykacjami mają od nas nasze wszystkie chrześniaki, daruję je również osobom dorosłym. Dlaczego? Bo gdy dajesz komuś książkę, namawiasz go by wygospodarował czas dla siebie i jak już się na to zdobędzie, a książka go zainteresuje, dajesz mu coś bezcennego - odpoczynek.

1 komentarz:

  1. To tak, jak u mnie. Dzieciństwo wśród książek, z książkami...

    OdpowiedzUsuń