21 grudnia 2022

"Spotkałam się z opinią, że w życiu nie zawsze jest „cacy” i tak powinno być w powieściach, łącznie ze smutnymi zakończeniami. Racja, ale… W życiu po dniach lepszych następują gorsze, po gorszych lepsze". Wywiad z Mirą Białkowską

 

Kochani!

Jestem po lekturze niezwykle interesującej, ale przede wszystkim ważnej książki Odmrożona nadzieja Miry Białkowskiej, Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, której mam przyjemność patronować medialnie. Zanim przedstawię Wam moją opinię o książce, zapraszam Was na wywiad z autorką.

Przyjemnej lektury! 🤗



A.K. Dzień dobry, Miro. Spotykamy się przy okazji premiery kolejnej Twojej książki Odmrożona nadzieja, której z przyjemnością patronuję medialnie. Skąd pomysł na to, by swoją bohaterkę obciążyć takim bagażem doświadczeń, przeżyć, jakim jest choroba? Skąd też pomysł na to, by stała się autorką książki?

M.B. Dlaczego w najnowszej poruszam problem choroby, tej choroby? Bo choroba ta dotyka bardzo dużo kobiet, czasem mężczyzn. Każdy z nas zna kogoś, kto z rakiem piersi walczy, znamy kobiety, które tę walkę przegrały, a co więcej, żadna z nas nie może mieć pewności, czy nie będzie następną. Odmrożoną nadzieję zadedykowałam wszystkim kobietom, wspominając o tym. Chciałam też dodać sił i dać nadzieję tym, które walczą. Znasz moje powieści i wiesz, że wszystkie są optymistyczne, dające nadzieję, ale tak naprawdę tylko pierwsza, od początku do końca, jest pełna humoru. Wprawdzie „przyozdobiona” codziennymi problemami, niedomówieniami, ale żadnej większej tragedii w niej nie ma. W każdej kolejnej los pokazuje, jaki potrafi być okrutny, ale obok zdarzeń tragicznych są humorystyczne i dobre zakończenie. Nawet w Mojej przyjaciółce Perypetii (szczególnie ją wszystkim polecam), w której zły los i źli ludzie pozbawiają bohaterkę dosłownie wszystkiego, jest miejsce na humor i jest dobre zakończenie. Czy można napisać optymistycznie o młodej kobiecie, która straciła pierś, męża i nadzieję? Czy mi się to udało?

Każdy z nas ma swój sposób na przeżywanie i odreagowywanie wszelkich napięć. Jedni zamykają się i uciekają od ludzi, inni wolą się wygadać… różnie to bywa. Dawno temu prowadziłam terapię z dziewczynką, która się nie odzywała. Nie można było nawiązać z nią kontaktu werbalnego. Nauczyciele mieli nie lada problem, ja także. Wpadłam na pomysł pisania listów. Napisałam do niej, wręczyłam swój list i poprosiłam, by mi odpisała. Zadziałało. Najpierw była korespondencja, później zaczęła się odzywać. Papier to taka dość bezpieczna (w pewnym sensie) forma wypowiedzi i tę formę terapii „zaproponowałam” Cecylii.


A.K. Cecylia stanie się bliska wielu kobietom/czytelniczkom. Pisząc swoją książkę, Cecylia niesie nadzieję kobietom z podobnymi przeżyciami. Jej książka, która dla niej samej jest rodzajem autoterapii, to sygnał dla innych kobiet, że powinny się dzielić swoimi obawami, odczuciami, przeżyciami, doświadczeniami z innymi?

M.B. Niekoniecznie. Wspomniałam wcześniej, że takie dzielenie się nie każdemu odpowiada. Trzeba to uszanować. Na premierze Odmrożonej nadziei była przewodnicząca lokalnego Koła Amazonek, która w pierwszym momencie na wiadomość, że Cecylia „uciekła” od Amazonek zawołała: „Ale dlaczego? Dziewczyny nawzajem się wspierają etc.”. Po naświetleniu stanowiska bohaterki zgodziła się, podsumowując: „No tak. Każdy przeżywa inaczej”.


A.K. Cecylia jest nauczycielką m.in. muzyki. Dałaś jej też trochę swojego doświadczenia zawodowego, pasji, jaką jest muzyka. Musiało to być dla Ciebie przyjemne, pisać o tym, co się kocha. Muzyka w Twoim życiu zajmuje wyjątkowe miejsce?

M.B. Cecylia jest nauczycielką muzyki i plastyki. Więcej napisałam o muzyce, niż o plastyce, bo to było dla mnie łatwiejsze. Mówiąc wprost – poszłam na łatwiznę. Czy z tego powodu powinnam się zarumienić? Muzyka jest dla mnie ważna, ale dzisiaj już inaczej. Przyszedł czas, gdy z ogromną radością śledzę i podziwiam osiągnięcia i kariery (tak, tak) moich uczniów.




A.K. Obok choroby (już wyleczonej) poruszasz ważne kwestie rodzin patologicznych, jak rodzina Popiołków. Skąd pomysł na ten wątek?

M.B. To także moje doświadczenia zawodowe. Pracowałam nie tylko jako nauczyciel muzyki, ale i pedagog (jestem po studiach pedagogicznych). Bywałam w różnych domach, takich, do których jeździło się z policją także. Naprawdę wiele widziałam. Dzisiaj podobne rodziny też się zdarzają. Niedawno moja koleżanka zaangażowała się w pomaganie starszej kobiecie na wózku inwalidzkim, mieszkającej z synem alkoholikiem. Poznałyśmy się niedawno i nie znając moich wcześniejszych doświadczeń zawodowych myślała, że mnie zaskoczy.

- Wiesz, chyba zrobię zdjęcia – powiedziała – bo ty takich warunków na pewno nie widziałaś.


A.K. Nie da się nie zauważyć innej postaci, która w Twojej opowieści wnosi do życia Cecylii mnóstwo pozytywnej energii, osobliwej radości, takiego spokoju i ciepła. To starsza pani Halinka. Wprost skradła moje serce, pokochałam ją jak swoją babcię. Istnieje taka pani Halinka?

M.B. Nie. Pani Halinka nie istnieje i nie znam nawet nikogo podobnego. Ja też polubiłam tę starszą panią. Wymyśliłam ją, bo była mi potrzebna, by scalić pewien wątek. I dziwna sprawa, tak się zagnieździła w powieści, że pozostała do końca. Czasem pisarze mówią, że ich bohaterowie żyją własnym życiem i to jest właśnie taka sytuacja.


A.K. Jaka jest Twoja osobista interpretacja tytułu Odmrożona nadzieja? Dlaczego taki a nie inny?

M.B. Moja interpretacja tytułu? Wyjaśniłam to w książce, a dlaczego taki? Z tytułem tej powieści było nieco prób i błędów. Zupełnie inaczej niż w Mojej przyjaciółce Perypetii. Był pomysł na książkę, powstał tytuł, od razu trafiony, i trzeba było dopisać powieść. Odmrożona nadzieja pierwotnie miała inny tytuł, ale coś mi w nim nie pasowało. Wreszcie pojawił się ten i uznałam, że jest dobry – intrygujący, nawiązuje do treści i jest pozytywny, bo daje (a może oddaje, bo odmraża) nadzieję.


A.K. Coś od siebie:

M.B. Spotkałam się z opinią, że w życiu nie zawsze jest „cacy” i tak powinno być w powieściach, łącznie ze smutnymi zakończeniami. Racja, ale… W życiu po dniach lepszych następują gorsze, po gorszych lepsze. Sztaudynger powiedział: „Daruj minutom, dniom, godzinom – miną…”. Dlaczego miałabym kończyć powieść na tych gorszych dniach? Czy życie nie wystarczająco daje nam w kość? Ja, pisząc o trudnych życiowych problemach, nawet o raku, chcę dawać czytelnikowi powód do śmiechu (są sceny, które bawią, są fraszki, nie zawsze wesołe, przyznaję) i nadzieję. Z opinii pierwszych czytelników mogę wnioskować, że chyba mi się udało.

A.K. Dziękuję za rozmowę.



https://gdziekupic.to/buybox.html?id=17152&oid=185400886


1 komentarz: